Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niewiarygodne! Emerytowana śpiewaczka operowa uratowała pałac w Chichach

Dariusz Chajewski
Dariusz Chajewski
- Jakiś czas temu niespodziewanie przyjechał do mnie potomek rodziny von Debitsch - na to wspomnienie Lenie Brudzińskiej jeszcze dziś drży głos. - Urodził się tutaj. Gdy zobaczył, jak wygląda jego rodzinny dom, zasłabł. A ja pomyślałam, jak to dobrze, że nie przyjechał kilka lat wcześniej...

To był powrót po kilkunastu latach. Byłem przekonany, że w pałacu w Chichach niewiele się zmieniło. W końcu cóż mogła zrobić tutaj była śpiewaczka operowa, dysponując swoimi skromnymi emeryckimi zasobami? Założyłem, że mieszkając w podwarszawskich Łomiankach, okazałą rezydencję potraktuje nadal jako oryginalne letnisko. Jakież zaskoczenie, gdy już w progu wypieszczonej budowli wpadłem wprost w ramiona pani na zamku…

- Oooo, jak się cieszę! - wykrzyknęła gospodyni Lena Brudzińska. - W tym roku po raz pierwszy spędzam tutaj zimę, mam nareszcie ogrzewanie. I wie pan co? Koniec z Łomiankami, przeprowadzam tutaj naszą całą rodzinę, będzie nasze gniazdo rodowe!

To była miłość

To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jakieś dziesięć lat temu wraz ze znajomym ruszyła na pogranicze Dolnego Śląska i Lubuskiego, aby obejrzeć pałace. Wpadł na pomysł, aby jakiś zabytek kupić, ona chciała zobaczyć ten kawałek Polski. Jak wspomina, natychmiast każdy z pałaców chciała przygarnąć, bo serce jej się łamało na widok tego, co się dzieje z tak wspaniałymi budowlami, z tak wspaniałymi historiami. Niemal jednocześnie pojawiło się poczucie długu do spłacenia. W imieniu całej generacji Polaków, które dopuściło te cudeńka architektury do ruiny. Najpierw miał być pałac w Jeleninie. Ze wspaniałą oranżerią. Jednak Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa przedstawiła taką cenę... I propozycję negocjacji. Taką z mrugnięciem okiem. Nie chciała bawić się w to mruganie. Później zaproponowano jej właśnie Chichy.

- Gdy tutaj przyjechałam po raz pierwszy, przekroczyłam rozbitą bramę i w gęstwinie chaszczy zobaczyłam ten pałacyk... Weszłam do wnętrza, które oglądałam w świetle latarki. Zakochałam się w nim natychmiast - dodaje. - Wtedy nie wiedziałam jeszcze, co to było, dlaczego...

Ekscentryczka z nutą szaleństwa

Na początku ludzie wokół brali ją za jakąś miliarderkę, która dla kaprysu postanowiła sobie kupić pałac. Później, widząc sopranistkę, jak biega po zrujnowanym pałacu, cała powalana gipsem i wapnem, artystkę z kosą porządkującą park, oceny zaczęły być znacznie bardziej radykalne. Jak sama mówi, ci delikatni myśleli o niej jako ekscentryczce, ci drudzy o… kretynce. Sama o sobie wówczas często myślała jako o wariatce, ale jak patrzyła w okna pałacu, wszystkie wątpliwości pryskały.

Niewiarygodne! Emerytowana śpiewaczka operowa uratowała pała...

Wspomina, jak dysponując teatralną emeryturą, zdobyła pieniądze na kupno zabytku. Poradzono jej, że może otrzymać dużą linię kredytową, ale musi mieć duży obrót gotówki na koncie. Przez trzy miesiące biegała co drugi dzień do banku, wpłacając i wypłacając te same pieniądze. Na wyciągu operacji wyglądało to bardzo poważnie, a to na koncie ciągle krążyła jej chuda emerytura.

Pierwsze miesiące, lata spędzała w zaparkowanej w parku przyczepie campingowej. I wydawało się, że krok po kroku oddala się od celu. Weźmy dach. To miała być jedyna rzecz, która była nowa i miała być porządna. Z jego powodu po raz pierwszy w życiu napisała donos. Do prokuratury. Dach był praktycznie bez więźby dachowej, bez belek stropowych. Oryginalną dachówkę sprzedano, a w zamian położono buraczkowe szkaradzieństwo.

- Jakiś czas temu niespodziewanie przyjechał potomek rodziny von Debitsch, która tutaj mieszkała... - pani Lena tylko kręci głową na wspomnienie. - Urodził się tutaj. Jak było mi wstyd! Za nas, za Polaków. Gdy zobaczył, jak wygląda jego rodzinny dom, zasłabł. A ja pomyślałam, jak to dobrze, że nie przyjechał kilka lat wcześniej...

Wspomina też, jak gość wcześniej zdziwił się, gdy kręcąc się po ogrodzie, zaśpiewała swoją ukochaną arię Łucji z Lammermoor. A ona zdziwiła się, że on poznał, co ona śpiewa...

Z Wilhelminą pod ramię

Dziś z dumą pokazuje elewację, oprowadza po wnętrzu. Jeszcze panuje tutaj rozgardiasz, jeszcze wiele jest do zrobienia, ale czuć, że zabytek żyje.

- Ależ on zawsze żył, nie czuł pan, tylko ledwie dychał - śmieje się nasza gospodyni. - Proszę za mną, przedstawię panu moją najlepszą przyjaciółkę.

W kącie stoi marmurowe popiersie. Przed laty zostało wydobyte z oczyszczanego stawu. Natychmiast ochrzczono ja mianem Białej Damy z Chich, a ona nie kryła wzruszenia - to był jakby znak, mimo że głowa leżała osobno, a tułów w innym miejscu. Zaprzyjaźniony historyk rozpoznał w niej Wilhel-minę Talleyrand, siostrę słynnej Doroty. Potwierdził to hrabia Caspar von Diebitsch. Hrabia pamięta przedwojenny wystrój pałacu i gdy przyjechał do Polski, skojarzył, że popiersie stało przed portretem przedstawiającym Wilhelminę Talleyrand, siostrę słynnej Doroty. Natomiast żagański re-gionalista ustalił, że to mogła być nieślubna córka męża Wilhelminy - Maria Wilson von Steinach. W tamtych czasach w dobrym tonie było wzięcie na wychowanie takich nie do końca arystokratycznych panien i Wilhelmina miała podobno dwie takie wychowanice. Z czasem Maria otrzymała nawet pałac w Chichach.

Rychło było kolejne odkrycie. Podczas porządkowania strychu odkryto plik listów. Piękne, kaligraficzne pismo. A później daty: 1926, 1928, 1934, 1940... Jeden z listów pisze bowiem „ojciec”, inny Hildegarda do stryja, jest także jakaś lista produktów spożywczych, gratulacje zaręczynowe, coś o Rosjanach. Sędziwy Caspar von Diebitsch na informację bardzo szybko zareagował. Okazuje się, iż są to listy napisane ręką jego matki, najmłodszej siostry, i jeszcze kogoś nieznanego. Informację o odkryciu przesłał m.in. do swojej rodziny w Paryżu.

I słowo stało się ciałem

Jeszcze 12 lat temu o wyremontowaniu tego pałacu mówiła jak o iluzji, marzeniu, i błagała wszystkich, odsuwając na bok dumę, o pomoc. Pałac traktowała jak najbliższą osobę, którą dotknęła nieuleczalna choroba. Teraz potrzebna jest rehabilitacja, tchnięcie nowych sił, nowego życia, które musi wstąpić w te wyremontowane mury. Przeprowadzi się tutaj syn z rodziną, zrobią wszystko, aby pałac stał się domem. Ich rodzinnym domem, ale i miejscem, do którego będą mogli przyjechać ludzie, którzy docenią magię tego miejsca. Bo pani Lena chce dzielić się tą dziwną miłością.

Dziś siedzimy w saloniku obok Wilhelminy. Wokół reprodukcje znanych obrazów, które wyszły spod pędzla pani Leny. Kocha malować i nie przeszkadza jej, że chociażby jej wersji „Dziewczyny z perłą” nikt nie pomyli z oryginałem Vermeera. Czy myśli nad tym związkiem, który nagle połączył ją z tymi murami? Dziś sądzi, że to za sprawą ducha tego miejsca. Wędrując korytarzami pałacu, alejkami parku, czuć, że mieszkali tutaj dobrzy ludzie. W powietrzu nie wisi żadne zło, żadna żółć... Nie ma psychicznego brudu.
Bo to dobre miejsce...

Tak wygląda dziś pałac w Bieczu

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zagan.naszemiasto.pl Nasze Miasto