Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z Żagania w świat! Cudowna podróż do Odessy na Ukrainie! Tak wyglądało miasto przed wojną!

Małgorzata Trzcionkowska
Małgorzata Trzcionkowska
Zapraszam na wirtualną wycieczkę do Odessy, to bardzo piękne miasto, które warto odwiedzić! Na zdjęciu opera w Odessie
Zapraszam na wirtualną wycieczkę do Odessy, to bardzo piękne miasto, które warto odwiedzić! Na zdjęciu opera w Odessie Małgorzata Trzcionkowska
Jedną z moich najwspanialszych podróży życia był wakacyjny wyjazd do Odessy nad Morzem Czarnym na Ukrainie. To ponad milionowe miasto, które w sezonie odwiedza z pewnością podobna liczba turystów. Ruch zmniejszył się po aneksji Krymu i daje się odczuć, że Ukraińcy bardzo się cieszą z turystów i starają się pokazać je z możliwie najlepszej strony. Pytano mnie, czy w mieście widać zniszczenia wojenne i czy się nie boję wyjechać z tam córką. Odpowiedziałam dwa razy nie.

Zaplanowałam podróż w wersji najtańszej i pojechałam autokarem bezpośrednio do Odessy, z Wrocławia. Współpodróżnicy - głównie Ukraińcy zachęcali mnie do odwiedzenia świetnych miejsc. – Nie trzeba szukać w Europie – mówili. - U nas można wypocząć. Podróż trwała 27 godzin i z pewnością była ciężka.

Tanie bilety na autokar

Bilety w jedną i drugą stronę, wraz z ubezpieczeniem podróży kosztowały trochę ponad 700 zł, za dwie osoby. Za podobną kwotę znalazłam tani hostel w centrum miasta, w którym zamierzałyśmy zameldować się. Znalazłyśmy go za pośrednictwem portalu booking.com. Niestety na miejscu okazało się, że pokój już został wynajęty. Na szczęście administracja nie zostawiła nas na ulicy i znalazła inne lokum na cztery dni. W samym sercu miasta, tuż koło słynnej ulicy Deribasowskiej. Lokalizacja była niewątpliwym plusem, jednak pokoik był tak maleńki, że nie dało się nawet rozpakować walizek. Po kilku dniach wróciłyśmy do wcześniej zabukowanego hostelu. Warunki były skromne, ale cena czyni cuda.

Przepych ulicy Deribasowskiej

Jednym z pierwszych miejsc, które odwiedziłyśmy była ulica Deribasowska – reprezentacyjny deptak, na którym życie nigdy nie zasypia. Jest bardzo głośno i kolorowo. Ciągle coś się dzieje. Ludzie śpiewają, tańczą, malują obrazy, sprzedają rożności i bawią się. Ceny są raczej wysokie, jak to w takim miejscu. Ale właśnie tam korzystałyśmy z taniej i bardzo smacznej kuchni ukraińskiej w restauracji mieszczącej się na szóstym piętrze galerii handlowej Europa. Tam ma siedzibę ukraińska sieciówka Puzata Hata. Oczywiście zależy co się zamawia, ale obiad dla dwóch osób, w postaci barszczu, pierogów, kotleta, ziemniaków i kompotu mieści się w kwocie 14-16 złotych.

Na poziomie piwnicy jest supermarket sieci Tavria, w którym można zrobić tanio zakupy, jak na przykład w naszej Biedronce. Zarówno w markecie, jak i w restauracji płaciłam kartą. Bez prowizji, z bardzo korzystnym przelicznikiem.

Nazar Privoz jak arabski suk

1 zł to ok. 6,50 do 7 UAH (tak było przed pandemią). Można więc łatwo wyliczyć, ile kosztuje obiad za 130 UAH. Nie warto wybierać hrywien z bankomatu, bo wówczas trzeba zapłacić prowizję.
Po przyjeździe zachwycił mnie Privoz. To ogromny bazar, który bardzo mi przypominał arabski suk, czyli targ. Jeśli na Privozie czegoś nie ma, to znaczy, że ta rzecz nie istnieje. Z otwartą buzią oglądałam m.in. świeże ryby (blisko port) i owoce morza. Wiele osób kupowało małe, różowo-pomarańczowe krewetki za 30 UAH za kilogram. Bardzo lubię krewetki i miałam ochotę ich skosztować, ale nie wiedziałam jak? Czy trzeba je ugotować? Uczynne sprzedawczynie poczęstowały mnie i zapewniły, że się je po prostu dłubie – jak u nas pestki słonecznika. Były bardzo smaczne.
Na innym stoisku rybnym zainteresowały mnie pomarańczowe nitki, jak spagetti. Byłam przekonana, że to owoce morza. – Co to jest? – zapytałam pani o azjatyckich rysach twarzy. – To jest coś, co nazywa się marchewka – odpowiedziała i poczęstowała mnie tym czymś. Roześmiałam się, bo była to kiszona marchewka. Bardzo smaczna. Pani też roześmiała się dobrodusznie. Idąc przez Privoz skosztowałam świeżego twarogu, mleka, a także wędlin i domowych wędzonek. Wszystko pyszne i z pewnością nie sklepowe. Zupełnie inne, niż produkty z supermarketów.

Różnobarwne i wielojęzyczne tłumy

Na Privozie kłębi się gęsty, kolorowy tłum. Ludzie z różnych części świata: Europejczycy, Azjaci i Afrykańczycy. Zachęcają i częstują, ale nie są namolni, jak sprzedawcy na arabskich sukach. Od różnorodności aż się kręci w głowie. Kilka kobiet z uśmiechem pyta, czy przyjechałyśmy do Odessy odpocząć? – Z Polski? - uściślają. Gdy słyszą, że tak, z uśmiechem częstują swoimi produktami i zachęcają, żeby częściej przychodzić na Privoz.
Wśród nich widać też ludzi starszych, bardzo biednych, sprzedających produkty ze swoich maleńkich ogródków. Widać też paru pijaczków, a także cwaniaczków, podobnych do naszych mieszkańców dawnej, warszawskiej Pragi. Taki miejski folklor. Z głośników płyną piosenki tamtejszych kapel podwórkowych.

Odessa muzealna jest bardzo ciekawa

Odessa to nie tylko ulica Deribasowska i Privoz, ale również mnóstwo wspaniałych muzeów. W tych państwowych sal wystawienniczych pilnują starsze panie – z wyglądu emerytki – które podejrzliwie patrzą na zwiedzających i syczącym szeptem ostrzegają, żeby niczego nie dotykać.
Jednymi z ciekawszych miejsc jest muzeum czekolady, a także muzeum ognia. Rozbawiło mnie też muzeum strachów, w którym można było zobaczyć m.in. Freddego Kruegera z Koszmaru z Elm Street, czy Samarę Morgan z Ring. Po Deribasowskiej chodził we własnej osobie Freddy i zachęcał do odwiedzenia jego domu.

Muzeum Sztuki Wschodu i Zachodu

Najciekawsze i najwartościowsze, którego odwiedzenie polecam jest Muzeum Sztuki Wschodu i Zachodu przy ul. Puszkińskiej. Koszt biletu to 60 UAH.
Przy tej ulicy jest też pomnik wielkiego pisarza. Ponoć dotknięcie jego nosa przynosi szczęście. Dzięki turystom nos figury jest złoty i błyszczący.
Eksponaty w muzeum zapierają dech. Można obejrzeć m.in. dzieła Michała Anioła, czy Caravaggia. Ja wybrałam się na wernisaż wystawy „Skarby Tybetu”. Było to spore wydarzenie kulturalne, zaś sam wernisaż relacjonowała miejscowa telewizja i dziennikarze z innych mediów. Rozpoczął ją rytualny gong. Na dwóch salach wystawienniczych można było zobaczyć kilkadziesiąt obrazów, posągów Buddy i hinduskich bogów, stroje mnichów, instrumenty muzyczne i inne przedmioty. Można też było skosztować ciastek i Himalajów i herbatę z mlekiem, solą i masłem. Na całe szczęście napój ten był podawany w maleńkich pojemniczkach, bo nie było łatwo go przełknąć.
W podniosłej atmosferze ośmieliłam się uderzyć w gong i w metalowe naczynia, aby poczuć ich wibrację. Zachęcona moją odwagą gościni wernisażu brzdąknęła na instrumencie strunowym. Ucieszyłam się, że nikt nie zwraca nam uwagi i pewnym krokiem podeszłam do tybetańskich przypraw. Zaczęłam je podnosić, żeby powąchać aromat, ale wówczas znalazła się sycząca pani, która powiedziała, że nie wolno dotykać eksponatów.
Tak samo było w Muzeum Figur Woskowych. Też nie było wolno ich dotykać, mimo iż ekspozycję prowadzili młodzi, wyluzowani ludzie…
Prawdziwy bunt wywołało we mnie Muzeum Archeologiczne, w którym na zrobienie zdjęcia komórką trzeba było wykupić specjalny bilet.
Oczywiście moje narzekania są żartobliwe i zachęcam wszystkich do odwiedzania muzeów.

Odesskie plaże

Odessa to nie tylko wielkie miasto z licznymi atrakcjami, ale również kilometry plaż. Mieszkałam w centrum i poruszałam się głównie pieszo, więc najbliżej było mi do plaży Lanżerona i do Otrady. Ta pierwsza jest bardzo zatłoczona. Na szczęście nikt tam nie uprawia „parawaningu”, jak nad Bałtykiem, ale i tak trudno zmieścić gdzieś kocyk. Morze Czarne jest czyste, a piasek miękki i delikatny. Wiele w nim czarnych ziaren piasku. Tak, jak u nas, co kilka minut przez plażę przechodzą plażowi sprzedawcy. Jednak asortyment, który oferują plażowiczom jest zupełnie inny, niż u nas. Oczywiście kukurydza i piwo bywają też nad Bałtykiem, ale dla mnie zupełnie egzotyczne były noszone naręcza wędzonych ryb na drucie, a także małe krewetki.
Jeśli ktoś miał ochotę na coś słodkiego, to mógł kupić baklavę, czyli bałkańskie ciasto. W nadmorskich barach króluje kebab i hot dogi. Ale są też dostępne owoce morza i ryby. W klubie plażowym można kupić również potrawy kuchni azjatyckiej.
Jak przystało na morze Czarne, najmodniejsze lody miały czarny kolor. Dzieci bardzo się cieszyły, strasząc dorosłych czarnymi ustami i zębami. Lody w sklepie kosztowały 10-18 UAH, czyli od złotówki do ok. 3 zł. Lody w gałkach kosztowały 25 UAH.

Wypad do delfinarium

Leżenie na plaży męczy i nudzi, ale można skorzystać ze wspaniałej atrakcji, jaką jest delfinarium. Mam uczucia mieszane, bo szkoda mi zwierzaków występujących dla ludzi, ale z drugiej strony po raz pierwszy z tak bliska mogłam zobaczyć te sympatyczne ssaki. Bilet wstępu kosztował 300 UAH. W basenie pływało siedem delfinów czarnomorskich, urodzonych w niewoli. Wśród nich była mama z maluchem, ale ani ona, ani jej dziecko nie wykonywali ewolucji. Oprócz nich można było zobaczyć kotika i lwa morskiego.
Delfiny zaczęły wyskakiwać nad wodę jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu. Było widać, że to dla nich zabawa, a oklaski są nagrodą. Podczas występów innych ssaków morskich delfiny je uważnie obserwowały i starały się pokazać swoje umiejętności.
Trenerzy, nie treserzy, to młodzi ludzie. Widać, że kochają swoich podopiecznych i wkładają całe serce, w to, co robią.
Pokaz zakończyła licytacja obrazu, który namalowały delfiny, dzierżąc w pyszczkach kolorowe, wodoodporne pisaki.

Schody potiomkinowskie

Odessa znana jest na całym świecie dzięki potiomkinowskim schodom. Zapisały się w zbiorowej świadomości ludzi dzięki filmowi „Pancernik Potiomkin” z 1925 roku Siergieja Eisensteina. Najsłynniejsza scena przedstawia masakrę uciekających ludzi i wózek z dzieckiem spadający ze schodów. To fikcja, ponieważ sceny te zostały wymyślone przez reżysera. Schody znajdują się prawie w samym centrum miasta i można nimi zejść do portu. To nie tylko szlak komunikacyjny, ale również miejsce spotkań, gdzie można posłuchać muzyki.
Nie liczyłam, ale schody są naprawdę wysokie. Ponoć mają ok. 200 stopni. Na placu, na ich szczycie stoi pomnik księcia Richelieu. Ze schodów zeszłyśmy w drodze do portu, na wycieczkę po morzu Czarnym. Godzinna „progółka”, czyli wycieczka statkiem kosztuje 120 UAH. Po drodze przewodniczka opowiada i historii portu i miasta. W porcie jest cerkiew i ogromny pomnik złotego dziecka.
Gdy po wycieczce statkiem stanęłam u podstawy schodów przeraziłam się, że będę musiała teraz się na nie wdrapać. Na szczęście do góry można wjechać wagonikiem kolejki, za 3 UAH. Wewnątrz siedzi pani, która sprzedaje bilety i wskazuje, ile osób może wejść do środka.

Opera i czerwony dywan

Całkiem blisko schodów potiomkinowskch znajduje się przepiękny budynek Teatru i Opery w Odessie. Zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz robi niesamowite wrażenie. Bardzo wiele młodych par robi tam sobie zdjęcia. Pałac ślubów jest blisko. Budynek można zwiedzić lub wybrać się na spektakl. Sprawdziłam, opery trwają przynajmniej 2,5 godziny, co mnie trochę przeraziło. Nie miałam też odpowiedniej garderoby, żeby wybrać się na taki spektakl. Ale znalazłyśmy przedstawienie „Charlie i fabryka czekolady”, w południe. O dziwo, na widowni było sporo Polaków. Musical był ciekawy, a fabuła już znana, dzięki filmowi z Johnym Deppem.
To nie jedyna atrakcja związana z operą. 13 lipca rozpoczęła się dziewiąta edycja Odesskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego. Z tej okazji przed operą rozłożono czerwony dywan, a media relacjonowały wejście gwiazd na imprezę. Podjeżdżały pięknymi samochodami i popisywały się kreacjami. Nie zabrakło też protestu dziewczyn przeciwko seksistowskiej wymowie festiwalu. Po chwili przegonili je ochroniarze, zaś tłumu nie przegnał nawet padający deszcz. Ja chwilę postałam, bo aktorów nie znałam. Najbardziej znaną gwiazdą światowego formatu był Eric Roberts – brat sławnej Julii Roberts.
A obok opery znajduje się dawny budynek giełdy, a obecnie siedziba Rady Miejskiej Odessy. Nasi radni mogliby tylko pozazdrościć...

Masza zabłądziła w tejemniczych katakumbach

Podczas pobytu w Odessie bardzo chciałam zobaczyć katakumby, które mają 2,5 tys. km i ciągną się praktycznie pod całym miastem. Powstały przez eksploatację wapienia na potrzeby budowlane, zaś w czasie II wojny światowej stanowiły kryjówkę dla partyzantów. W podziemiach mieszkało ok. 1,5 tys. osób. Ludzie wycinali wapienne bloki piłami i siekierami, tworząc miejsca do życia.
Katakumby mają kilka wejść. Za pomocą nawigacji w telefonie znalazłam główne. Tak mi się przynajmniej wydawało. Postanowiłam tam dotrzeć autobusem i tramwajem, do których skierowały mnie mapy. Najpierw trudno było znaleźć przystanek, ponieważ na wskazanej ulicy nie było nawet słupka, który by go wskazywał. Jednak mieszkańcy miasta jakoś sobie radzą i wiedzą, gdzie zatrzymuje się autobus. Nawigacja wyprowadziła mnie na przemysłowe przedmieścia, ale w miejscu wskazanym przez telefon nie było niczego, co przypominałoby wejście. Nie słyszeli też o nim miejscowi. Zawiedziona poszukałam taksówki. Cwaniaczek najpierw zapytał, czy mamy „dziengi”. Potem zaproponował bardzo wygórowaną cenę 300 UAH za dowiezienie nas na miejsce. Kluczył i wyjechał z miasta. W końcu zostawił nas pod wejściem do Katakumb. Dwa bilety kosztowały 200 UAH.
Pani przewodniczka zmartwiła się, że zmarzniemy, bo pod ziemią jest stała temperatura, plus 12 stopni Celsjusza. Poprowadziła nas średnim szlakiem, liczącym ok. 750 metrów. Pod ziemią można było oglądać kamienne łóżka, kuchnię, łaźnię i pralnię, a nawet szkołę, w której uczyły się dzieci partyzantów. W szpitalu czekał na nas kolejny przewodnik, a który zachęcał do zwiedzania kryminalnej Odessy w dzielnicy Mołdawianka. To taki odpowiednik warszawskiej Pragi.
Nad katakumbami jest muzeum, w którym można oglądać plakaty patriotyczne z czasów II wojny światowej, broń i inne eksponaty.
Z podziemiami wiążę się kolejna historia, o imprezowiczce Maszy. W 2005 roku weszła do nich grupa nastolatków. Pili alkohol i dobrze się bawili. Nawet nie zauważyli, że Masza się oddaliła. Jej ciało zostało znalezione ponoć dopiero po dwóch latach. Dziewczyna zabłądziła, końcu zmarła z powodu odwodnienia.
Po zwiedzaniu katakumb trochę się martwiłam, jak wrócimy do miasta. Na szczęście był autobus, który zawiózł nas na Privoz za jedyne 24 UAH.

Jeuliusz Machulski z Déjà vu

Odessa stanowila plener do komedii Julisza Machulskiego "Déjà vu", w której zagrał brawurowo m.in. Jerzy Stuhr. W mieście łatwo się poruszać, bo ulice biegną do siebie równolegle i prostopadle. Na planie połączonych prostokątów. Kłopotem może być jedynie ich długość. Ulice i bulwary ciągną się kilometrami. Na szczęście podczas spacerów pomaga nawigacja i mapy w telefonie. Trzeba jednak koniecznie wpisać konkretny numer, bo można narazić się na bardzo długi spacer.
W całym mieście jest wiele parków i skwerów. Ale najpiękniejszy i największy jest park Tarasa Szewczenki. To ukraiński poeta, pisarz, etnograf, malarz, a także działacz wolnościowy. Urodził się jako chłop pańszczyźniany, czyli niewolnik. Wolność i wykształcenie uzyskał dzięki ludziom, którzy rozpoznali jego wielki talent. W parku Szewczenki stoi jego wielki pomnik, który zaprasza do odpoczynku wśród zieleni, na ławkach w kształcie otwartych książek.
Podczas mojego pobytu w Odessie czynny był Zielony Teatr. To raczej jarmark, na którym można było kupić ekologiczne ciuchy, ozdoby, jedzenie, itp. Wszystko raczej drogie. Na przykład T-shirt, który można kupić i nas w sieciówce za 40 zł tam kosztował 650 UAH, czyli ok. 100 zł. W parku można oglądać różne wystawy i przysiąść w wielu restauracjach. Na jednej z wystaw można było zobaczyć dinozaury. Dzieci bawiły się w dużym, stałym parku rozrywki.

Lubią Polaków
Na ulicach jest mnóstwo przyjezdnych. Zdarzało się, że ktoś pytał mnie o drogę. Gdy ludzie dowiadywali się, że jesteśmy z Polski, reagowali zwykle bardzo miło. Opowiadali o tym, że byli w Polsce i nasz kraj bardzo im się podobał. Fajnie było dzielić się doświadczeniami.
Mam wrażenie, że to miasto jest bardzo kosmopolityczne, różnobarwne, wielojęzyczne. Nie doświadczyłam prymitywnego „patriotyzmu”, związanego, tak jak u nas z nienawiścią do „obcych”.
W Odessie jest wiele cerkwi, przed którymi prawosławni kłaniają się i żegnają. Ale najbardziej zaskoczył mnie duży supermarket z dewocjonaliami przy ul. Riszeliewskiej. Można tam było kupić ikony, obrazki, ubrania popów i wszystko, co jest związane z religijnością. Na stoiskach sprzedawali zakonnicy i osoby świeckie. Chciałam kupić rolkę z igłami do mezoterapii, ale nie udało się, bo jeden z duchownych odprawiał modły i prawie wszyscy sprzedawcy w nich uczestniczyli.
Tuż obok siebie są cerkwie, meczet i synagoga. Na ulicach widać kobiety w arabskich strojach, a także mężczyzn w jarmułkach. Ludzie żyją obok siebie i razem ze sobą. Łączy ich specyficzny klimat miasta. Warto go poczuć i przeżyć.

Zobacz film portalu Kamper Maniak - Odessa Lazurowe Wybrzeże Wschodu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na zagan.naszemiasto.pl Nasze Miasto